Fasada
Myślę sobie o tych fasadach także w kategoriach imperium - przede wszystkim imperium wyobraźni, powielanym przez kolejne filmy, gry, komiksy, zdjęcia i seriale.
Fasada się trzyma, ale została pozbawiona swojej funkcji. Rzeźbę Moniki Sosnowskiej oglądam w świeżo otwartym MSN w Warszawie.
Zanim się na nią natknę, zobaczę jeszcze przez szybę podświetlony na fioletowo Pałac Kultury i Nauki. Z okna Muzeum wygląda jak kolejny eksponat w przestrzeni miasta. On także się trzyma, a kwestia funkcji jest dużo bardziej skomplikowana. Bo czy w czasach wojny w Ukrainie możemy pokonać znaczenia dominacji imperium, które tym pałacem próbowało nam narzucić swoje panowanie? Jak często ukraińscy intelektualiści podkreślają, że Rosja walczy kulturą i swoją dominację narzuca także poprzez kulturę, homogenizując ją przy tym w ten sposób, by to co należało do jakiejś mniejszości narodowej było postrzegane jako kultura rosyjska? Tak działają imperia. Imperia rządzą i zawłaszczają. Uczymy się tego w szkole, bo w Polsce byliśmy poddawani takim procesom na przestrzeni historii, a był też czas, gdy i my mieliśmy zapędy imperialne (i o tym w naszej edukacji są już tylko ślady).
Wróćmy do rzeźby: Waży ponoć 900 kilo, doczepiona jest do sufitu i chyba także do podłogi i wygląda jakby przy mocniejszym ruchu sejsmicznym (których u nas mało), a nawet przy lekkim dotknięciu mogła zostać z łatwością wprowadzona w ruch, a wreszcie przewrócona, zawalając się na osoby, które przyszły ją podziwiać. Nie tylko ja zrobię sobie tu zdjęcie. Widziałem posty w mediach społecznościowych: w pamięć zapadło mi szczególnie wideo, w którym ktoś tańczył dookoła niej, manifestując wyzwanie rzucone ludzkiej kruchości wobec ciężaru fasady. Łatwo w tych interakcjach o metafory człowieka postawionego wobec ciężaru całej cywilizacji. To jeden z tych eksponatów, które swoje znaczenia budują w dialogu z widownią.
Czytam w opisie umieszczonym na pobliskiej ścianie, że „(…) jest odtworzeniem kurtynowej fasady budynku z lat 60. XX wieku.” I dalej: „Oparte na podziałach geometrycznych i kątach prostych fasady zdominowały wizualnie pejzaż miast pod różnymi szerokościami geograficznymi”. I wreszcie to, co w niej najciekawsze: „Fasada została poddana zgniataniu, skręcaniu oraz rozciąganiu”. Cały opis zaczyna się od interpretacji i ją tu także przytoczę: „Rzeźbę Sosnowskiej można odczytać jako metaforę kryzysu cywilizacji opartej na racjonalizmie, postępie i technologii, z której wywodzi się także architektura modernistyczna”. Trudno się nie zgodzić i jestem pod wrażeniem jak wiele się udało zawrzeć w tym krótkim opisie, przy jednoczesnym zachowaniu względnej klarowności.
Myślę sobie o tych fasadach także w kategoriach imperium - przede wszystkim imperium wyobraźni, powielanym przez kolejne filmy, gry, komiksy, zdjęcia i seriale. Budynki tego typu stały się ważną przestrzenią kolonizacji naszego wyobrażenia o współczesnym mieście. Co ciekawe: wiele dzieł za scenerię wybierało sobie właśnie budowy tego typu budynków. Były one przestrzenią niezliczonych skeczy i komedii sytuacyjnych, ale ich betonowe fundamenty kryły taże ciała pozostałe po ambicjonalnych morderstwach. Jednocześnie były jednym z nielicznych miejsc unaocznienia trudu pracy (zwróćmy uwagę: pracy mężczyzn, bo praca kobiet w tych samych dziełach przedstawiana była raczej jako trywialna, a sama kobieta - najczęściej pracowniczka biurowa - była narzędziem do pokazania możliwości flirtu mężczyzny). Niemniej wciąż praca robotnicza była tu widoczna, co było pewnym odstępstwem od pochwały biznesmena lub pracownika korporacji jako wzorca everymana. Rycerzami byli tu policjanci, jako strażnicy moralnych fundamentów cywilizacji.
Popkultura modernizmu budowała globalną wyobraźnię poprzez postęp i homogenizację, a jeśli odnosiła się do etnicznej różnorodności, to raczej fasadowo: poprzez zestaw prostych symboli. Nic więc dziwnego, że gdy niedawno w nowozelandzkim parlamencie maoryska posłanka rozpoczęła w proteście hakę, to poprzez sieci społecznościowe nagranie tego rytualnego tańca stało się tak popularne - rozbijało jakąś niepisaną normę podobnych do siebie parlamentów i zgromadzeń demokratycznych.
Chcę powiedzieć, że nasza kultura jest kulturą imperialną i zhomogenizowaną i jeśli dziwimy się dziś imperialnym nastrojom, to powinniśmy zrozumieć, że wszystkie nasze wzorce tworzyły fundament kolejnej fali biznesowego autorytaryzmu. Bojąc się jadu nacjonalizmu nie stworzyliśmy wystarczająco szybko globalnej kultury różnorodnej. Przezroczysta fasada okazała się niedostatecznie nasączona treścią, by mogła zbudować sprawiedliwsze demokracje, więc oligarchie i tyranie znów zgłaszają akces do organizacji naszego życia społecznego.
Syn przerywa mi myśl, pytając czym jest telematyka (sprawdzam na Wikipedii: „Najważniejszymi funkcjami systemów telematycznych jest operowanie informacją”). Stąd blisko do globalnych i lokalnych szlaków komunikacyjnych, wytyczanych dla systemu połączonych ze sobą biurowców i osiedli mieszkaniowych. I także do opartych na ich ideach systemach cybernetycznych, przeznaczonych do sterowania informacją. Są więc operatorzy systemu i posiadacze udziałów w sieci, która te systemy buduje, są imperialne siły, które pilnują, by tak jak media tradycyjne, tak i media sieciowe posiadać w przynajmniej częściowej kontroli i jest cały biznes homogenizacji procesów. Wszelka różnorodność znów staje się jedynie treścią, kontentem, eksponatem za szklaną szybą (tym razem krystaliczną szybą ekranu).
W obecnej fazie treść ta staje się inputem (danymi wejściowymi) nowego typu algorytmów uczących się, które kierując się zdobyczami statystyki dostarczają spersonalizowaną i jednocześnie uśrednioną różnorodność informacji, pozostając jednocześnie pod stałym nadzorem wartości swoich twórców. Trudno mi oceniać tę technologię jako złą, bo jest z pewnością potrzebna, gdy wyszukiwanie staje się operacją zbyt mało efektywną, by objąć swoim działaniem zglobalizowaną kulturę, w której wszystko dzieje się natychmiast i natychmiastowe są też reakcje i potrzeby. A jednak proces jej wprowadzania wygląda jak proces budowania metaforycznych rafinerii czy linii produkcyjnych.
Fasada pozbawiona własnej funkcji, a przy tym wygięta, rozciągnięta i zgnieciona to dla mnie świetna metafora także dla sektora kultury instytucjonalnej w Polsce - w pełni uzależnionego od samorządów i rządu, postawionego przed wymogiem przedsiębiorczości, ale bez kapitału początkowego, pozbawiona zaplecza, trzymająca się na dwóch punktach: górnolotnych ideach i wypalającej, fatalnie zorganizowanej pracy. Jej finansowanie poddane jest tym samym, katastrofalnym wartościom konkurencji i iniwigilacyjnej transparentności, która jednocześnie oparta jest na przestarzałej i czysto nieludzkiej podstawie ustawowej i eksploatacji ludzkiej kreatywności w nadziei, że postęp rozwiąże problemy. Czy jest tu gdzieś miejsce dla pieśni tradycyjnej, którą kiedyś usłyszałem wśród młodych osób w absolutnie pozbawionej potencjału turystycznego i sensu ekonomicznego knajpce w bocznej uliczce Starego Miasta w Lublinie?
Lubię powtarzać, że miasta są zawsze w budowie i nie przebudowują się tylko te miasta, które są martwe. Niestety fasada pozbawiona własnej funkcji, a przy tym wygięta, rozciągnięta i zgnieciona może być także pod wpływem rakiety czy bomby, a przez to kryć w sobie ciała, którym odebrano prawo do dalszego rozwoju, a także do starości i godnej śmierci. Ma więc też rzeźba ta swą stronę ciemną, gdy wchodzi w reakcję z tym, co obecnie dzieje się w różnych częściach świata.
Rzeźba Sosnowskiej jest piękna i pewnie wprawniejsze oko doceni jej dynamiczną formę przechylonego rombu czy grotu. Te 900 kilo jest w niej ciężarem lekkim i gestem oszczędnym w białej przestrzeni MSN. Pod nią zbierają się ludzie - organiczni, na różnych etapach swojego życia - młodzi, staży, w kwiecie wieku. Czy nasza kultura może odwrócić się od stali i betonu? Czy może wrócić do myślenia formami organicznymi? Czy nasze projekty, kraje, festiwale i osiedla mogą rodzić się i umierać, być różne, nieuporządkowane? Czy mogą doceniać starość i młodość, odnawiać się w kolejnych cyklach i nie zawłaszczać wszystkiego? I czy nasza moralność może nie być stalową fasadą, która staje się ciężarem systemu nie do udźwignięcia, w którym toczy się cicha, biurowa walka? Cóż to za straszna rzecz, zamykać tekst tyloma idiotycznymi niewiadomymi, cóż to za patetyczny, pozbawiony własnej funkcji akapit!
Jeśli szukam tu czegoś, to raczej świadomości naszej kulturowej normy po to, by kolejne nasze wyobrażenia nie wpadły w te same tory. I uświadamiam sobie jak bardzo nie wystarcza mi wyobraźni do stworzenia nowych metafor organizacyjnych: może więc harmonia białego śpiewu, może rytualna haka?
Wiem jedno: już nie stal i nie fasada!