Niewielkie
Ciekawią mnie zjawiska w swojej fazie najbardziej nierozwiniętej i nieuporządkowanej, gdzie tylko grupka ludzi czymś się fascynuje.
Wracam często do poniższego fragmentu wstępu (lub posłowia, oba były równie zwięzłe i równie inspirujące) do antologii Jacquesa Donguy "Poezja eksperymentalna. Epoka cyfrowa (1953-2007)". Wracam, bo ciągle przypomina mi, że ciekawe intelektualnie rzeczy, zanim się upowszechnią, są po prostu niewielkimi środowiskami. Wiele z nich jest po prostu efemerydami, które znikną. Wiele z nich zostanie skonsumowane przez większe środowiska lub wnioski z nich zostaną zjedzone, przetworzone i upowszechnione.
Nie zmienia to tego, że ciekawe rzeczy nie dzieją się w jednym miejscu. Oczywiście centra je przejmują (czasem korzyść jest wspólna), a poniżej też mamy całkiem dużą reprezentację stolic, ale jestem przekonany, że globalnie dużo bardziej przyszłościowe jest szukanie drobnych zjawisk u ich początków niż naśladowanie centrów i zajmowanie się tym, co już dobrze się przeskalowało.
"Darmstadter Kreis w Niemczech, Öyvind Fahlström w Sztokholmie, ale również festiwal poezji dźwiękowej Fylkingen, Wiener Gruppe w Wiedniu, grupa Fluxus w Nowym Jorku, grupa Poesia Concreta w Sāo Paulo (Brazylia), Stuttgarter Gruppe skupiona wokół Maxa Bensego, OULIPO we Francji, czasopismo „Vou” w Tokio, grupa Experimentálni Poezie z Pragi, Domaine Poétique Jean-Clarence’a Lamberta w Paryżu, tak wiele miejsc, nie wspominając nawet o czasopismach, w których zastanawiano się nad koniecznością przebudowania pisma i nad nowymi mediami".
Nie ma ta historia innego morału poza tym, że najbardziej interesują mnie kwestie niszowe, bo najbardziej interesują mnie zmiany, a nie umacnianie się i rozpowszechnianie ekosystemów intelektualnych.
Gdy już coś się robi duże, nazwane i dobrze opisane tracę momentalnie zainteresowanie, bo tam już mojej roli nie ma.
Natomiast pamiętam jak kiedyś próbowałem opowiedzieć o swoich badaniach nad literaturą cyfrową w międzynarodowym środowisku. Jeden z anglojęzycznych artystów przekonywał mnie, że najlepsze, co mogę zrobić, to opisać co się dzieje w Polsce i oni już sobie z tego wnioski wyciągną - okazało się, że oczekiwania co do mojej roli to bycie intelektualnym odpowiednikiem producenta podzespołów.
Rozbawiło mnie to i przypomniało, że wszystkie centra, organizacje i stowarzyszenia mają wpisane w siebie kolonialne zapędy - w końcu skuteczność to posiadanie kontroli, nieprawdaż?
Anegdota ma też smutny morał: zaraz pojawiły się dwie osoby z polskiego środowiska naukowego połączone z tamtą, międzynarodową organizacją, które szybko wyjaśniły reszcie, żeby na mnie nie zwracać uwagi, bo nie jestem jedynym polskim badaczem zajmującym się tym zagadnieniem. W końcu swoje własne wpływy, także w środowisku naukowym, trzeba pielęgnować - wpływy to władza, pieniądze, granty i wyjazdy do piękniejszych miejsc tego świata.