O festiwalu pierogów, upowszechnianiu i alergii na dobrą kulturę
Zacznę z maleńką prowokacją: Mam alergię na „dobrą kulturę, której ludzie nie potrafią docenić”. I dalej już będzie spokojnie. Na koniec tylko wrócę do podziałów klasowych.
Sam mam dość niszowe zainteresowania: intelektualnie, kulturalnie. Ale są też rzeczy popularne, gdzie należę do większej rzeszy fanów. Dla mnie kultura jest więc zarówno o uczestniczeniu jak i o nieuczestniczeniu.
Praca w marketingu kultury nauczyła mnie też, że łatwiej niż się wydaje można znaleźć dane i zmierzyć wiele rzeczy, które ludzie uznają za coś, czego „nie da się jednoznacznie ustalić”. A lata patrzenia na liczby także, że określone projekty i wydarzenia już na poziomie programowania ustalają maksymalny zakres ludzi, którzy mogą być nimi zainteresowani i czasem jedynym sposobem na zwiększenie tej liczby jest zmiana tego, co się ludziom proponuje, w jakim czasie i na ile samemu się jest otwartym na tych ludzi.
Lubię kulturalne cacka, eksperymenty, rzeczy dziwne - byłbym zły, gdyby takie projekty nie dostawały dofinansowań, bo ktoś ich nie rozumie lub uważa za szkodliwe. Jednocześnie jestem fanem festynów, pikników i festiwali jedzenia. A po latach coraz bardziej doceniam także spektakularność i widowiskowość dobrego meczu.
Im więc jestem starszy, tym bardziej podział na dobrą i złą kulturę mnie nie interesuje. A jak ktoś mówi, że coś jest wartościowe, to gryzę się w język, żeby nie pytać za każdym razem „ale dla kogo?”, bo nie mam przekonania o jakiejś ogólnoludzkiej osi kulturalnej jakości.
Nawet moje naukowe zainteresowania i wypracowane z trudem przez lata dwa skromne pojęcia rekapitulacji i reinterpretacji (czyli form opisu zachowywania i modyfikowania danych i wzorców kulturowych w treściach i dziełach) nauczyły mnie, że częściej coś jest inspirujące lub nie raczej niż dobre lub złe. Czy potrafię powiedzieć, że coś jest źle zrobione? Jasne, często tak, innym razem nie bardzo się na tym znam. Czy jeśli coś jest przaśne, to jest nie dla mnie? Absolutnie nie. Pielęgnuję w sobie przaśność i uwielbiam kicz - nawet ten nieironiczny.
Czy czasem jednak niemal fizycznie brzuch mnie boli, gdy widzę wyjątkowo nieudaną w mojej opinii rzecz, którą ja zrobiłbym zupełnie inaczej? Och tak! Boli bardzo. A innym razem uwielbiam coś, od czego inne osoby bolą zęby (mój gust muzyczny będzie dla wielu co najmniej niewybredny).
Zmierzam więc do tego, że czasem kultura jest programowana z wykształconym przez lata i umacnianym w środowisku budowaniem klasowych podziałów, a związana z tym podejściem idea upowszechniania kultury jest mi absolutnie obca. No chyba, że mamy na myśli jej digitalizację i budowanie dostępnych bibliotek cyfrowych z uporządkowanymi technologicznie i prawnie sprawami w kwestii wykorzystania ich do trenowania algorytmów uczących się.
Uważam, że często kultura jest programowana do budowania pionowych konstruktów społecznych - klasyfikowania ludzi, oddzielania. Budzi to mój mocny sprzeciw: nawet tytuł profesorski nie broni przed idiotyzmem i niesprawiedliwością, a tym bardziej praca w kulturze nie czyni z nikogo człowieka wybitnie kulturalnego.
Chętnie wezmę udział zarówno w festiwalu pierogów, pikniku ileśtamlecia, Innych Brzmieniach, jarmarku, benefisie Bohdana Zadury i slamie. Ciężko by było ustalić jakiś mój spójny habitus tym bardziej, że ostatnio ograniczyłem go do bardzo wąskiego grona ludzi, którzy mają bardzo różne prace.
Kultury w mojej opinii nie trzeba upowszechniać, poprzez nią lepiej czasem łączyć ludzi, a innym razem dostarczać im doświadczeń samotniczych.
Mówmy raczej o promowaniu interesujących NAS zjawisk kulturalnych, dzieleniu się dziwnymi pasjami i współtworzeniu niż o tym, co jest, a co nie jest kulturą. Kulturalny gatekeeping nie różni się od innych form snobizmu i jako taki wkurza mnie bardziej niż jakikolwiek rodzaj słabo stworzonej kultury.
I w tym sensie chciałbym, żebyśmy zaczęli dyskusję o produkowaniu i programowaniu kultury w Polsce, a także o zarządzaniu nią tak, by już nikt pracujący w instytucji kultury nie mógł mi powiedzieć (co jest historią prawdziwą), że są rodziny, które lepiej wychowują do pracy w kulturze i że to jest przecież fakt. Bo tacy ludzie później głośno krzyczą o tym, jak to inni są niesprawiedliwi.
Nie chodzi mi o jeden przypadek ani o wytykanie palcem. Chodzi o poglądy, które od lat ćmią się w sektorze kultury — i wszystkim nam utrudniają, a czasem zwyczajnie psują pracę.