Są tacy pisarze i pisarki, którzy pomagają przetrwać.
Są tacy, którzy zmieniają twój sposób myślenia.
Są też tacy, których się świetnie czyta.
Wczoraj były urodziny Ursuli Le Guin. Dla mnie należała do wszystkich tych trzech kategorii.
Czytałem ją podczas pandemii i razem z grami Nintendo była moim najcudowniejszym eskapizmem.
Mam ukochane teksty wśród jej powieści, krótkich opowiadań i felietonów.
Nie uda mi się tu przekazać Wam tego, co mnie w niej zachwyca, a też myślę, że laudacje są gatunkiem nudnym obrzydliwie.
Jedna myś: to, co mnie zaskoczyło, to obraz, który odsłonił się po przeczytaniu niemalże całości. Jej cykl fantasty mocno eksploruje kwestie religijności i potrafi być w tym niezwykle ciekawy. Z kolei ten science-fiction bierze na warsztat systemy społeczne, ale też modele rozwoju, ekologię i kwestie tożsamościowe.
I mimo wielkich tematów i jej niewątpliwej inteligencji Le Guin ani na chwilę nie przestaje opowiadać prosto i tak, byśmy się cieszyli czytaniem. I to chyba dla mnie jedna z piękniejszych lekcji: pisać dla wszystkich, nie dla “prestiżowej” grupki - zamiast wyższości czuć nieodpartą chęć dawania komuś przyjemności z tego, co robimy.
Lubię kulturę, która nie zapomina, że jest też rozrywką, która się nie tylko potrafi samobiczować, ale też budować ten rodzaj porozumienia, który się osiąga, gdy naprawdę chcemy czytać tę następną stronę.