Piekło technologiczne
Gdyby mu na to pozwolić, mój telefon wysyłałby mi powiadomienia każdej doby co 8 minut.
Technologia nas nie zbawi. Pod pewnymi względami nasze życie zostało uwięzione wewnątrz cyfrowej pułapki.
Spędzam codziennie 6 do 8 godzin przed ekranem swojego telefonu. Wiem, bo czas ten mierzony jest niezależnie ode mnie przez moje urządzenie tak jak moja dzienna liczba kroków.
Jakaś (dość spora zapewne) część tego czasu to praca, a reszta to warunkowanie.
Mam ustawione podsumowania powiadomień, żeby uratować chociaż część swojej uwagi, ale nawet jeśli policzyć tylko pierwsze 10 aplikacji w tym podsumowaniu okazuje się, że średnio dziennie telefon mógłby wysyłać mi 185 powiadomień (zaokrąglając w dół). To znaczy, że powiadomienie takie dostawałbym codziennie co 8 minut (sic!).
Wyobraźcie sobie, że próbujecie się skupić, a ktoś klepie Was w ramię co 480 sekund. Jakie to uczucie?
A to jeszcze nie wszystko: są przecież powiadomienia wewnątrz każdej niemalże aplikacji, olbrzymia liczba społecznościowych postów, zdjęć i spraw, które dotyczą nas, bo dotyczą przecież także naszych znajomych. Część z nich nawet do nas w tej chwili pisze i głupio by było nie odpisać.
Każda nowa strona internetowa wita nas powiadomieniem o ciasteczkach, które to rzekomo miało chronić naszą prywatność, a stało się kolejnym mikroobogiązkiem podejmowania decyzji: czy chcę tej stronie zaufać czy też niekoniecznie? Są jeszcze wyskakujące okienka i nie będę nawet wspominał o reklamach.
Zastanówcie się też jak wiele czasu dziennie spędzacie na logowaniu się: do poczty, wszelakich programów, na potwierdzaniu swojej tożsamości i tego, że nie jesteście robotami, na wpisywaniu kodów wysyłanych Wam smsami i przeklikiwanie się przez nieskończone menu.
W dodatku z piekła tego nie ma wyjścia: gdy tylko próbujecie odnaleźć jakąś mniej popularną funkcję poza główną ścieżką spacerniaka lub gdy próbujecie naprawić coś, co nie działa, wpadacie w biurokratyczną sieć dokumentacji i centrów obsługi klienta, które nigdy nie zostały zaprojektowane do pomocy Wam poza wąskim korporacyjnym interesem. A przecież dużo efektywniej jest Wam nie pomóc niż pomóc.
Zżymamy się więc na pracowników contact center (u nas nazywanych częściej call center), którzy z kolei sami przeklinają zapewne każdy dzień w pracy. Po szybkiej przebieżce po udostępnionych w sieci materiałach dowiedziałem się, że w zależności od raportu wskaźnik rotacji w takich miejscach to od 30 do 60%!
To jednak nie wszystko: nasza przestrzeń publiczna pełna jest dźwiękowych sygnałów i ostrzeżeń. Jak bardzo potrafią wiercić w głowie odczułem gdzieś w okolicy pułki z chlebem w Lidlu (pracownicy nie mieli czasu dobiec do pieca) i w pociągu, gdy sygnał komunikatu powtarzał się wielokrotnie, a głos konduktora nie nadchodził.
Nie będę tu już opisywał oczywistości takich jak e-maile i kulturowy wymóg wiecznej dostępności.
Nie dziwię się zupełnie, że część z nas przestała już odbierać telefony, chodzi w słuchawkach czy ukrywa swoje dane tak głęboko jak to tylko możliwe.
A jednak nawet wtedy nie ma ucieczki przed pomiarami, które wykonuje się na nas zgodnie z prawem po zaakceptowaniu kolejnego, niezwykle długiego regulaminu (klikaj, loguj się, wpisuj dane - już, już, już!).
Przez lata byłem zafascynowany nowymi technologiami i jestem z tych ludzi, którzy rzucają się na nowe zdobycze technologiczne. To nie jest tak, że nie widzę korzyści z technologii. Twierdzę tylko, że stworzony przez nie ekosystem prawno-technologiczny jest rodzajem piekła na ziemi, które zabija nasze skupienie na czymkolwiek.
Nie zapanowaliśmy nad firmami technologicznymi i w połączeniu z naszym systemem prawnym całość stała się golemem, który wykonuje nasze polecenia, ale robi to w najgorszy, dosłowny sposób, jaki tylko jest możliwy.
Lubię ostatnio systemowe podejście Donelli Meadows, która uważa, że to my sami tworzymy dla siebie systemy, które później powodują problemy. Lubię to podejście, bo to znaczy, że zbiorowymi wysiłkami jesteśmy w stanie zmienić technologiczne piekło w coś innego.
Marshall McLuhan pisał, że technologia nas hipnotyzuje, tworząc środowisko, którego nie zauważamy. Uważał, że dopiero sztuka może nas ochronić przed uderzeniem w szczękę, które serwuje nam nowe medium. Nie wydaje mi się to bardzo przesadzone: gdy jestem już bardzo zmęczony sięgam po książki Urszuli Le Guin tak, jak kiedyś sięgałem po Lema, a szukając metafory naszych rozpaczliwych prób utrzymania się na powierzchni codziennych, cyfrowych zadań wracam do instalacji „Can’t Help Myself” stworzonej przez Sun Yuan i Peng Yu:
Robotyczne ramię, uwięzione w białej przestrzeni, zagarnia pod siebie olej, którego potrzebuje, by dalej działać. Gdy już straty w oleju będą zbyt duże zatrzyma się na zawsze. Zaprogramowane ramie nie może samo sobie pomóc.
My możemy sobie pomóc, ale musimy to zrobić wspólnie, bo indywidualne dobre intencje złożyły się na to, co teraz mamy. Rozwiązanie nigdy nie było technologiczne.