Przemoc
Przemocy nie da się odmówić skuteczności i to właśnie jest w niej najniebezpieczniejsze.
Przez lata próbowałem się dogadać z religią, w której byłem wychowany. Jest w niej pewne piękno (siostrzeństwo wiejskich kobiet śpiewających w kapliczce ma w sobie bardzo pierwotną wspólnotowość i transcendencję, a same pieśni dają ukojenie, opowiadając o trudach świata; jako dziecko, nim stałem się mężczyzną, należąc z innymi dziećmi do tego kręgu, byłem nim zafascynowany).
Swoje życie społeczne zaczynałem w wyznaniowych stowarzyszeniach i tam niestety spotkałem się z z zupełnie areligijną, nacjonalistyczną indoktrynacją. Potrzebowałem lat, by otrząsnąć się z poczucia winy, którego używano do manipulowania moim światopoglądem. Broniłem się już jako nastolatek, intuicyjnie i bardzo nieumiejętnie, ale się broniłem.
Mam też wielki problem z wpływem pop religijności - nie zapomnę na jakim okrucieństwie i fascynacji przemocą skonstruowana była “Pasja” Gibsona. Jej wpływ był obezwładniający. I gdy ostatnio natknąłem się na “Niebieskookich” (a znając też eksperyment więzienny Zimbardo) zorientowałem się, że ani lewica ani też liberalizm nie uciekły od przemocy, że korzystają z niej, że niby ją badają, że niby używają jej, by rozbić głupie poglądy i wprowadzić nowe. Przemoc, przemoc, przemoc, a mój organizm znów reaguje tak jak wtedy, gdy moje ego miało być miażdżone, by znalazła się w nim przestrzeń dla bóstwa.
To nie jest moja lewica i mój liberalizm. Moje są bliższe Le Guin, która pisze o wściekłości, że owszem - jest potrzebna, ale jako reakcja i że na dłuższą metę nie da się na samej wściekłości budować.
Opuszczam ostatnio wielu ludzi: między innymi osobę, która przez lata upominała mnie w mediach społecznościowych - była to nasza jedyna relacja. Nie miała żadnego zaufania do moich poglądów, żadnego podejrzenia niewinności, dobrych intencji. Upominała mnie (od czasu do czasu), bo był to element jej kariery politycznej: widocznej coraz lepiej. A mam więcej takich znajomych, którzy karierę robią przez wściekłość.
Ludzie mają swoje ambicje i nie jest to nic złego. Ludzie mają swoje marzenia i nie jest to nic złego. Większość mojej rodziny jest konserwatywna, sam jestem bardziej z lewego skrzydła, choć zdarzało mi się pracować z ludźmi bardzo wielu opcji i pewnie dla wielu jestem po prostu przedsiębiorcą ze zgniłego centrum - podejrzanym, bo niedostatecznie należę do grupy. A ja po prostu nie potrafię należeć do grup - naprawdę się starałem, bardzo dużo wycierpiałem, próbując się dopasować.
Czekam, aż ludzie będą mówili, że Jędrek to taki wioskowy Cohelio, powiatowy Peterson, nieudany naśladowca Muska lub Jobsa - jakich wielu (nie chciałbym być kojarzony z żadnym z tych nazwisk, więc proszę bardzo: można mnie nimi łatwo krzywdzić). Dla innych niewydarzony reakcjonista, trącący socjalizmem, sprzeciwiający się modernizacji, lub też właśnie głupi fascynat technologii. Dostawało mi się za coś od większości opcji politycznych i światopoglądów.
Chciałbym, by patriarchat sobie poszedł. Jest on tak samo szkodliwy dla mężczyzn jak i dla kobiet. W ogóle myślę, że jest olbrzymi procent mężczyzn, którzy właśnie teraz bardzo cierpią w świecie. I gdy kobiety zaczynają chociaż budować siostrzeństwo, to cierpienie mężczyzn jest wykorzystywane przez ludzi pełnych przemocy do szerzenia poglądów nacjonalistycznych, radykalnych, moralnie złych na gruncie wielu światopoglądów. Składa się mężczyznom obietnice, które spójne są z tym, do czego się mężczyzn wychowuje, a czego żaden mężczyzna nie będzie potrafił nigdy udźwignąć.
Gdybym nie wierzył w to, że możemy budować wspólnoty bardziej ludzkie, bardziej wrażliwe, to nie zostałoby mi wiele w życiu: czy to astrologia czy modlitwy, jestem tak skonstruowany, że nie potrafię w nich dostrzec nic więcej niż tylko braku jakiejkolwiek obecności. Mi ukojenie przynosi świat, chwile wspólne, nieco spokoju.
Obrona własna (jednostkowa, państw, grup mniejszościowych) musi używać przemocy. Nie wyobrażam sobie, że dałoby się bez przemocy obronić przed bestialstwem i nienawiścią, przed manipulacją i obezwładnianiem. Protest musi być silny, a publiczne upominanie jest skuteczną strategią. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Tłumienie swojej, jednostkowej wściekłości nie przynosi niczego dobrego, a pasywna, ukryta agresja potrafi być równie wyniszczająca co wybuchy złości.
Nawet teraz trochę boję się to opublikować. Na Facebooku bym tego nie zrobił: zmarnowałbym dzień na udowadnianie, że nie jestem najgorszym złem tego świata.
Potrafię być użyteczną mrówką i to daje mi trochę (odrobinkę) niezależności. Jednocześnie wiem, że niezależność jest podejrzana. Myślę wolno. Staram się być społecznie wrażliwym wolnomyślicielem. Tym samym pozwalam sobie na zbyt dużo. Wszystko, co robię, ma w sobie dużą szansę na popełnianie fatalnych błędów, z których będzie się trzeba mozolnie i ze stratami wycofać.
Tyle, że bez myślenia, bez próby nazywania bardzo bym cierpiał (bo przecież próbowałem, ale przeradzało się to tylko w autodestrukcyjne tłumienie siebie).
Swoje doświadczenie zapisuję czasem w wierszach. Takich jak ten poniżej, przeznaczonych do mówienia na głos. Jeśli mogę mówić, nawet jeśli się mylę (a mylę się bardzo, bardzo często!), to życie ma dla mnie odrobinę sensu.
33
To jest wiersz.
Oto ciało tego wiersza.
Ciało tego wiersza składa się z mojej duszy.
Moja dusza składa się z pokrojonych na bardzo drobne kawałki strachów małego dziecka, które nie zdążyło zrozumieć, czego się tak boi, więc na wszelki wypadek nigdy się nie zestarzało.
Tu dochodzimy do kwestii istnienia duszy.
Otóż dusza nie istnieje, choć gdy próbuję powiedzieć, że nie istnieje także dziecko, z którego strachów się składa, to coś mnie jednak blokuje.
Ta blokada ma najprawdopodobniej charakter twórczy.
Moja twórczość składa się z cierpliwie pokrojonych na drobne kawałki cudzych wierszy, najlepiej takich, których autorzy i autorki dostali Nobla lub mieli tragiczne życiorysy.
Od biedy mogą być także wiersze kolegów i koleżanek, bo oni też bardzo się starają o tragiczne życiorysy i Nobla.
Myślę, że blokada twórcza szybko zniknie i będziemy mogli porozmawiać o ciele wiersza, które z braku duszy składa się chwilowo z ciała chłopca.
Otóż chłopiec ten miał to nieszczęście, że otrzymał bardzo solidne, katolickie wychowanie, co sprawiło, że nadal czuje się winny.
Chłopiec właściwie jest winny wszystkiego.
Wojen, głodu, pandemii, czystek etnicznych, prześladowań na kilku – co najmniej – kontynentach i teraz chciałby za nie wszystkich serdecznie przeprosić.
Chłopiec obiecuje, że to już nigdy się nie powtórzy, a z religii w następnym życiu postara się otrzymać ocenę celującą.
Chciałby także serdecznie przeprosić za swoich kolegów, którzy zachowują się w sposób bardzo nieprzyzwoity, wysysając z ziemi surowce jak ścieżkę z karty w kiblu.
A teraz chłopca na chwilę zostawmy, bo ma właśnie kryzys tożsamości.
Wróćmy do ciała wiersza.
Ciało wiersza jest tak delikatne, że jeśli zmienimy w nim jedno słowo,
to cała galaretka wypłynie z niego na podłogę, rozleje się i nie powstrzyma jej ani ta scena, na której stoi chłopiec, ani progi, ani też naprędce sformowany kordon policji.
Galaretka rozleje się po mieście i to miasto będzie całe w żelatynie (wy wiecie, z czego jest żelatyna, bardzo przepraszam, że dodałem ją do ciała wiersza, ale ciało to nie chciało – jak już ustaliliśmy – dorosnąć, co z pewnością możemy zrzucić na chłopca).
Zresztą w tej chwili chłopiec przestał się tak przeraźliwie gapić w próżnię, więc dla pewności możemy go jeszcze spoliczkować, co z pewnością ułatwi mu w przyszłości zbudowanie zdrowych relacji.
Chłopiec w tej chwili, ubrany w śliwkową kurtkę, szykuje się do przepraszania za poszczególnych premierów, prezydentów, ministrów finansów, papieża, dalajlamę, antychrysta, diabła, wszystkich świętych i bodhisattvów.
Chłopiec najbardziej chciałby przeprosić, że istnieje,
ale kurczę, tę sprawę już przerabialiśmy i wspólnie ustaliliśmy, że będzie istniał na złość, do końca i póki mu sił starczy, a jego galaretowate ciało wiersza będzie jeździć za karę z naszą wesołą kompanią, jeździć i rozlewać się, jeździć i rozlewać się, jeździć i rozlewać się, jeździć i rozlewać się, aż w końcu wszystkie miasta i wszystkie wioski, wszystkie festyny, otwarcia wystaw, slamy, juwenalia, koncerty, jam session, inauguracje i mecze zaczną tonąć w ciele wiersza, które jest ciałem chłopca, który nie ma już duszy, żadnych blokad, wiary w ludzi i istoty boskie, żadnej nadziei, wkurwu i trzyma go tylko ciało wiersza, z którego wy teraz bierzcie i jedzcie, bo zaprawdę, powiadam Wam, jest o smaku truskawkowym.