Żyjemy w ekonomii nadmiaru treści. Liczba książek, filmów, seriali, gier, albumów muzycznych czy jakiegokolwiek typu dzieł, które są dla nas dostępne w sieci dawno przekroczyła wszelkie możliwości pojedynczego człowieka, który chciałby zwyczajnie takie treści skonsumować - i to nawet gdyby mógł przyjąć jakiś konsekwentny klucz, według którego dzieła by pochłaniał.
Ale poza dziełami otacza nas także chmura treści: przygotowanych specjalnie na platformy cyfrowe fragmentów dzieł, krótkich impresji, newsów, mini felietonów, artykułów SEO, postów, stories, opisów produktów, recenzji użytkowników, odpowiedzi LLM i podobnego typu zależnego od platformy planktonu, który pływa po sieci i skutecznie zjada po 6, 8, lub 40 sekund naszej uwagi.
Produkcja treści to dziś cała osobna gałąź pracy ludzkiej i para się tym niesamowita liczba social media managerów, grafików, mediaworkerów, moderatorów, influencerów, copywriterów, ghostwriterów i listę tę mógłbym ciągnąć, ale przede wszystkim te zawody łączy zależność od platform cyfrowych i ich algorytmów, konieczność ciągłej aktualności wariantów podobnej treści i korzystania z technik przyciągania uwagi, w tym całego arsenału psychologii behawioralnej.
Przy podtrzymaniu tego cyfrowego habitatu pracuje kolejna rzesza ludzi: programistów, ludzi od tworzenia interfejsów (UX), konsultantów, twórców gier, portali, platform. Wygrywa metafora chmury, jakby do tego wszystkiego nie potrzebne były serwerownie, kopalnie wydobywające materiały czy producenci procesorów.
Chcę przez to powiedzieć, że nadmiar, który odczuwamy, stał się środowiskiem naturalnym zwierzęcia-człowiek. Nie dziwi mnie w tym kontekście popularność mindfulness, czy estetyka postów pokolenia zetek, które starają się pokazywać jak najwięcej niefiltrowanych zdjęć, jakby dzięki temu cyfrowe przetwarzanie życia mogło się zatrzymać w garstce wspomnień.
A jeśli uświadomimy sobie, że większość polityki odbywa się też w takim środowisku medialnym, to przestanie nas dziwić zestaw najsłynniejszych oligarchów, którzy fortuny budowali na zarządzaniu ludzkimi interakcjami, cyfrową wymianą dóbr czy wiedzy.
Nie ma ucieczki od tej abstrakcyjnej otoczki. Jesteśmy robaczkami cyfrowego ekosystemu i naszą jedyną nadzieją jest świadoma i konsekwentna demokratyzacja tej przestrzeni, jej regulacja i współtworzenie - związki, grupy nieformalne, stowarzyszenia i sieci. Cyfrowej konsumpcji nie przeciwstawi się żaden pojedynczy zbawca, bo odpowiedzią jest według mnie tylko świadoma siebie i swoich narzędzi cyfrowa demokracja.
A co konkretnie masz na myśli mówiąc o demokratyzacji tej przestrzeni i o narzędziach cyfrowej demokracji?